Logo Geoje

Logo Geoje

czwartek, 28 listopada 2013

Kimchi - już prawie jak Koreańczyk

W ubiegłą niedzielę na zaproszenie stoczni Samsung miałem okazję wziąść udział w
imprezie charytatywnej "Kimchi Making and Sharing Event". Impreza polegała na wspólnym
robieniu kimchi na cele charytatywne. W imprezie uczestniczyli pracownicy Samsunga na
czele z głównym managementem i przedstawiciele firm zagranicznych. Na czas imprezy sala
gimnastyczna centrum sportowego zamieniła się na przetwórnię warzywną. Organizacja, jak
zwykle w Korei, była wzorowa. Odpowiedni pracownicy stoczni kierowali ruchem, także
wszyscy zaparkowali swoje samochody bez problemu, co nie jest łatwe w tym kraju.
Ponieważ pierwszy raz uczestniczyłem w takiej imprezie, bardzo bylem ciekaw jak to będzie
wyglądało. Trochę byłem speszony tłumem ludzi, jaki zobaczyłem już w pobliżu wejścia do
budynku. Na szczęście spotkałem znajomego managera ze stoczni, który wskazał mi "mój"
stół. Odzież robocza oraz ochronne nakrycia głowy już czekały. W imprezie uczestniczył
także mój koreański szef wraz z małżonką wiec miałem dobrego nauczyciela. Poza tym
wiadomo kilka "małych punkcików" tez się liczy. Sporo było tez znajomych z innych firm. Już
po kilku minutach zauważyłem, niestety, ze stoły są nieco za niskie (dostosowane do
wzrostu Koreańczyków), co spowodowało ból pleców zarówno u mnie jak i u Australijczyka,
który pracował obok. Po kilkunastu minutach intensywnej pracy ból minął. Ze strachem
patrzyłem, jak góry kapusty pekińskiej, które mieliśmy przerobić nie chciały znikać. Pod
koniec pierwszej godziny zaczęły się jednak pojawiać drobne opóźnienia w dostawie
"towaru" do przerobienia. Można było więc trochę odetchnąć. Około godz. 10.00 zarządzono
przerwę na ciepły posiłek, który czekał za zewnątrz. Świeżo parzona, gorąca kawa, gorąca
zupka koreańska, koreański omlet z kalmarami i gotowana na parze wieprzowina stanowiły
menu. W uzupełnieniu nie brakowało świeżo zrobionej kimchi. Po ok. 30 minutach
powróciliśmy do pracy. Impreza miała także charakter medialny. Byli dziennikarze,
fotoreporterzy i telewizja koreańska. Sam zostałem poproszony o spróbowanie przed kamerą
produktu swojej pracy. Oczywiście dokonałem tego z uśmiechem i z podniesionym w górę
kciukiem. Potem poprzeczka się podniosła, bo stoły z obcokrajowcami odwiedził koreański
kongresmen, witając się z każdym uczestnikiem. Dzielnie pracowalismy do ok 11.30, kiedy
oznajmiono ku uciesze ogółu, że cała kapusta, czyli 20.000 główek została przerobiona.
How! Na pamiątkę tej podniosłej imprezy każdy uczestnik dostał pojemnik z ok. 5 kg kimchi
na pamiątkę. Ja swoją pamiątkę oddałem innym, większym fanom tej narodowej przystawki
koreańskiej.



Praca wre!

Półprodukty


Kimchi gotowe


Kimchi zapakowane w worki


W czasie przerwy

Gotowy produkt czeka na wysyłkę

sobota, 23 listopada 2013

Odkrycie

 Wczoraj po pracy, w drodze do domu, postanowiłem wstąpić do lokalnego supermarketu Home Plus po kilka drobiazgów. Home Plus, sieć koreańskich sklepów jest własnością dobrze znanej nam firmy Tesco i Samsunga (też znanego). Mając już w wózku wszystkie rzeczy, które chciałem oraz drugie tyle, których nie planowałem kupować ale nagle wydały mi się niezbędne, udałem się do ulubionego działu większości mężczyzn, działu piwa. Liczyłem na jakąś promocje, gdyż cena importowanego piwa w Korei jest dosyć wysoka. Sprawdziłem najpierw górną półkę, ale nic ciekawego nie znalazłem. Może inaczej. Były ciekawe rzeczy, ale w cenie raczej nieciekawej.  Zacząłem sprawdzać dolną półkę. Przy pierwszym piwie (rosyjska Bałtika) pomyślałem"Kurcze, nawet ci władowali się ze swoim piwem tutaj. Czemu nie nasi?". Jechałem wzrokiem dalej i omal bym przeoczył, ale zatrzymałem się na czeskim piwie Zubr (zawsze kojarzy mi się z naszym Żubrem), potem było jakieś piwo niemieckie, a potem nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Przyjrzałem się jeszcze raz, zamknąłem i otworzyłem oczy ale widok nie zniknął. Na zielonych puszkach było napisane
Ł-O-M-Ż-A. Następnie było "pstryk!" pamiątkowe zdjęcie i puszki do wózka. Kupiłem cały zapas w sklepie, czyli 4 (słownie:cztery) puszki. Po powrocie do domu wysłałem zdjęcie moim lokalnym kolegom. Odpowiedź przyszła bardzo szybko i była w formie pytania: "Gdzie?????". Oczywiście podzieliłem się radosną wiadomością, dodając drugą, już mniej radosną, że piwa już nie ma.

wtorek, 19 listopada 2013

Jak to się załatwia sprawy w Korei

Ponieważ obserwuję perypetie Pawła z bloga "W pustyni bez puszczy..." z uzyskaniem wizy i tzw. Iqamy w Arabii Saudyjskiej, postanowiłem pokazać jak te sprawy się mają w Korei Południowej.
Wprawdzie moja obecna wiza jest ważna do końca roku ale już w ubiegłym tygodniu pracownik, który się tym zajmuje przysłał mi wiadomość z przypomnieniem i drukiem do wypełnienia. Potem nastąpił telefon z prośbą, abym w poniedziałek nie zapomniał zabrać paszportu, Alien Registration Card i wypełnionego druku. Wszystko to wraz z pieniędzmi na opłatę przekazałem sekretarce w poniedziałek po lunchu a ok 15:00 otrzymałem telefonicznie informację, że wiza jest przedłużona a paszport i Alien Card są do odbioru u sekretarki. Koniec sprawy. Szybko, bezstresowo i bez robienia sztucznych problemów. Jeśli chodzi o wspomnianą Alien Registration Card jest to odpowiednik ID Card lub po prostu Dowodu Osobistego dla obcokrajowców, mieszkających na stałe w Korei. Nazwa jest trochę niefortunna i czasami bywa obiektem żartów. Słowo "Alien" można bowiem tłumaczyć zarówno jako "cudzoziemiec, obcokrajowiec" jak i "obcy, przybysz z Kosmosu". Warto dodać, że z opowieści wiem, że kiedyś w Korei obcokrajowców traktowano właśnie trochę jak Kosmitów. Dziś czasy się zmieniły i nikt sensacji już nie robi. No, chyba, że ktoś wygląda jak poniżej.

poniedziałek, 18 listopada 2013

Ogród japoński

O ogrodzie japońskim na wyspie słyszałem już od dawna. Koledzy mówili jednak,że bez namiarów do GPS-a trudno tam trafić. W piątek wieczorem dostałem namiar (nr. telefonu) i zaplanowałem sobie wyjazd w sobotę rano. Niestety, żwawości żadnej w sobotę rano u mnie nie było. Rozpocząłem więc wyjazd dopiero w południe. Odległość do pokonania nie była jakaś specjalnie duża(ok 26 km) ale droga była niezbyt   ciekawa (dosyć wąska, z dużą ilością ostrych zakrętów). Pod koniec nawet zwątpiłem w intencje sprzętu, bowiem z daleka zobaczyłem koniec drogi i wielka górę trochę dalej. Jednak tym razem GPS się nie mylił. Po lewej stronie drogi był bowiem parking a jeśli jest parking to znaczy, że jest coś ciekawego. Tym razem był to poszukiwany ogród. Po uiszczeniu opłaty otrzymałem mapkę (po koreańsku) i mogłem przekroczyć bramę. Ogrody japońskie już zwiedzałem przy okazji pobytu w Japonii, więc wiem jak one  wyglądają. Czegoś podobnego spodziewałem się też tym razem. Ogród wyglądał oczywiście na "japoński" tylko jakby Japończycy byli w nim ostatni raz 1945 roku. W ogrodzie w Japonii każdy kamień ma swoje miejsce, nawet piasek jest zagrabiony według wzoru a tutaj zupełne przeciwieństwo. Co jak się później okazało wcale nie umniejsza jego wartości. Widać jednak, że właściciele trochę jednak sobie nie radzą. Różnorakich roślin jest całe mnóstwo. Dodatkowo teraz, jesienią przybierają fantastyczne kolory. Wydaje mi się, że ogrody na Dalekim Wschodzie należy zwiedzać albo wiosną, kiedy kwitną wiśnie i azalie, albo jesienią. Na samym szczycie ogrodu położonego na łagodnym zboczu "czuwa" olbrzymi posąg buddyjski. Religijnych symboli widziałem w ogrodzie jeszcze więcej. Świadczy to zazwyczaj o religii wyznawanej przez właścicieli. W oddali widać górę Sanbangsan (465m), która należy do wyższych na wyspie. Części ścieżek nie ma na mapie co powoduje, że ogród jest jeszcze bardziej tajemniczy.  Jedyny minus to hałaśliwa wycieczka starszych Koreańczyków, którzy zazwyczaj zachowują się jakby byli sami. Zauważyłem, że po bardzo krótkim i pobieżnym zwiedzeniu oddali się rzeczy, którą uwielbiają a wiec piknikowaniu. Od tego momentu raczej był spokój. W sumie spędziłem tam ponad dwie godziny i muszę przyznać, Że trochę się zmęczyłem. Następna wizyta na wiosnę.
P.S. Klikając na zdjęcie uzyskasz powiększenie w lepszej rozdzielczości.



Więcej kamelii



wtorek, 12 listopada 2013

Przesyłka (2)

Tym razem karton przed drzwiami był wyraźnie większy, a kolorowy nadruk od razu wskazywał zawartość. W środku, zgodnie z oczekiwaniem 10 kg słodkich, bezpestkowych mandarynek kaliber 2. Wielkość mandarynek określa się wg tzw. kalibru, od numeru 1 (najmniejsze) do 8 (największe). Kiedyś błędnie sądziłem, że najwartościowsze są mandarynki największe. Dopiero tu w Korei odkryłem, że małe są najsmaczniejsze i najsłodsze. Ma to tez odzwierciedlenie w swojej cenie ale paradoksalnie jest to tutaj owoc bardzo tani (w przeciwieństwie do wszystkich innych, nawet lokalnych owoców). Sezon trwa od początku listopada do końca stycznia (później sprzedawane są już z przechowalni a co za tym idzie mniej smaczne). Trzeba wiec się delektować puki można.

niedziela, 10 listopada 2013

Drzwi do lasu

I znowu mamy weekend. W sobotę po śniadaniu zatankowałem mojego czterokołowego "potwora" o straszliwej pojemności 1600 ccm i powalającej (ze śmiechu) na kolana mocy. Następnie udałem się na południe wyspy celem odbycia rekreacji po dosyć pracowitym tygodniu. Najodpowiedniejszym (ze względu chociażby na nazwę) miejscem w tym celu wydawał mi się National Forest of Recreation. Jest to miejsce w górach, gdzie zrobiono oazę dla tych, którzy maja dosyć miejskiego zgiełku i chcą sobie odpocząć (mówimy oczywiście o odpoczynku w stylu koreańskim, który niekoniecznie musi się kojarzyć z tym co my mamy na myśli). Coś w rodzaju naszego kempingu połączonego z polem namiotowym i miejscem na piknik. O tej porze roku oczywiście nikt tam nie biwakuje ale  jest to fajne miejsce na spacer. Jak to wygląda możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej.

Drzwi, a właściwie brama do lasu

Bilet do lasu

Domek letniskowy

Kwitnące kamelie - pierwsze tej jesieni

Jesienny krajobraz

piątek, 8 listopada 2013

Przesyłka

Zgrabny kartonik już czekał przed drzwiami, kiedy zjawiłem się po pracy. Ważę przesyłkę w dłoniach. Tak, będzie ok. 5 kg. W Korei w przypadku nieobecności odbiorcy paczkę po prostu zostawia się przed drzwiami. Ułatwia to pracę firm kurierskich a i odbiorcy są zadowoleni, Już w mieszkaniu kładę paczkę na stole i nożem przecinam folię zabezpieczającą. Zawartość się zgadza. 5 kg dorodnych buraków, które dwa dni wcześniej zamówiłem w Internecie. Teraz czeka mnie trochę roboty aby te buraczki "wcisnąć" do słoików. Niby nic wielkiego a jak cieszy. Rzecz zupełnie niezrozumiała dla tych, którzy idą do pierwszego z brzegu "warzywniaka" i kupują buraków ile tylko chcą. Tutaj niestety to produkt często deficytowy. Zdarza się w niektórych sklepach ale wówczas poszczególne buraki pakowane są pojedynczo na tacki i zamknięte folią. Niektóre, popularne u nas warzywa są całkowicie niedostępne. Przykładem może być korzeń pietruszki. Z natką jeszcze nie jest zle - bywa wersja ozdobna w sklepach a normalna w Internecie. Widocznie Koreańczycy nie mieli "swojej" królowej Bony, która sprowadziłaby niedostępne warzywa.


czwartek, 7 listopada 2013

Grzybobranie

Każdej jesieni miliony rodaków odczuwa ten sam,  charakterystyczny niepokój, który każe wsiadać w samochody, na motocykle, na rowery i gnać do czasami oddalonego o kilkaset kilometrów lasu. Uzbrojeni w scyzoryki, koziki czy nawet zwykle noże kuchenne siejemy zniszczenie wśród owocników grzybni grzybami zwanymi. Tradycja czy jak kto woli narodowy obowiązek musi być spełniony. Nawet tu w Korei odczuwam to samo. Tyle, że bez scyzoryka i koszyka, "bezkrwawo", uzbrojony tylko w aparat fotograficzny mojego telefonu udałem się na pobliski... skwerek. Efekty mojego "polowania" widać poniżej. Wydaje mi się, że jest to odmiana maślaka - ocenę zostawiam specjalistom. Teraz odpowiadam uprzedzająco na pytanie, które wielu z Was pewnie chciałoby zadać. Nie, nie jadłem ich. Może właśnie dlatego jeszcze mogę pisać powyższy post. Zauważcie, że wcześniej napisałem "prawdopodobnie" a wiec pewności co do tych pięknych grzybków nie miałem. Wiadomo jak kończą u nas niektórzy miłośnicy grzybów, którzy są na 100 procent pewni tego, co zebrali. Inną rzeczą jest to, że w Korei jeśli coś jest jadalne to się to je a amatorów tych grzybków jakoś nie widzę .



A teraz grzybki ze sklepu, które dodałem do wołowinki.

poniedziałek, 4 listopada 2013

Jinju

 
 
 
Korzystając z ładnej pogody postanowiłem w sobotę pojechać do Junju. Jest to miasto położone jakieś 1,5 godziny jazdy od Geoje. Droga wspaniała bo po wyjeździe z wyspy "wskakuje się" na autostradę, która wiedzie do samego Jinju. Samo miasto jak większość miast koreańskich niezbyt urokliwe, ale słynne z dwóch rzeczy. Jedną z nich jest coroczny Festiwal Latarni, rozpoczynający się w pierwszy piątek października. Drugą rzeczą godna obejrzenia jest XVI-wieczna forteca Jinju. Nie wiem ile w tej fortecy jest "oryginału" ale znając Koreańczyków dużo pewnie nie ma. W każdym razie na pewno jest wspaniałym parkiem z elementami historii. Na terenie twierdzy jest zbudowane muzeum, którego tym razem nie odwiedziłem (znam z poprzednich wizyt). Uroku dodają swiątynie buddyjskie - niektóre bardzo stare. Pogoda w tym dniu przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Po dosyć chłodnym poranku temperatura zaczęła rosnąć, by w południe osiągnąć 23 stopnie. Nieźle jak na listopad.  Można powiedzieć "złota jesień koreańska". Poniżej wklejam kilka fotek.